w Fastach od 1965 roku do 1998
Do Fast trafiła z przymusu. Nie zdała do Liceum Ekonomicznego. Rok przesiedziała w domu i w 1965 roku rozpoczęła naukę w szkole przyzakładowej. Na początku zupełnie jej się nie podobało. Kiedy nauczyciel oprowadził klasę po fabryce, wszechobecny hałas i metaliczny szczęk krosien był dla niej tak przerażający, że przez tydzień w domu płakała. Na przędzalni nie było lepiej – wilgotno, wszystko się lepi. Chciała od Fast uciekać jak najdalej.
Wykańczalnia
Akurat, kiedy przyszła, w kombinacie uruchomiono dział wykańczalni tkanin, a w szkole wprowadzili nowy kierunek – chemicznej obróbki włókna, na którym rozpoczęła naukę. Jak sama nazwa wskazuje w wykańczalni odbywała się ostateczna obróbka tkanin, czyli “nadanie im cech”. Na dział “wchodziła” surowa tkanina i wychodziła gotowa. Materiał najpierw trafiał do bielników. Trzeba było uważać na doły w podłodze, gdzie odprowadzane były ścieki. Kolejny etap obróbki to apretura, czyli nadawanie tkaninie szlachetności. Do wykańczalni należała też drukarnia, gdzie na materiałach drukowano piękne wzory. Większość wyrobów szło na konfekcje, a nie na rynek. Fasty słynęły z dobrej elany na płaszcze i flaneli na ubrania robocze. W wykańczalni też nie było fajnie. Strasznie śmierdziały barwniki i inne chemikalia. Najgorszy zapach był tam, gdzie uwalniał się formaldehyd, używany przy wykańczaniu materiałów ognioodpornych, tzw. drelichów. Przechodziło się obok prędziutko. Pracownicy nie mieli żadnych maseczek ani zabezpieczeń.
Składalnia
Po trzech latach nauki w fastowskiej szkole zaczęła wreszcie wymarzone technikum wieczorowe. Ciężko było, po całym dniu pracy musiała jeszcze biegać na lekcje na Mickiewicza. Ale opłaciło się, bo nie musiała potem pracować na hali na produkcji, czego się najbardziej bała. Kiedy skończyła szkołę włókniarską najpierw skierowano ją do pracy na składalni, gdzie była do 1972 roku. Tu bardziej jej pasowało. Czyściutko, nawet w białych fartuchach się pracowało. Na początku sali stały maszyny, które nazywały się przeglądarki i pracowały przy nich przeglądaczki. Szukały błędów w tkaninach. Jak znalazły to zaznaczały niteczką czerwoną lub żółtą. Miały swoje kody. Krojczynie kroiły, a pakowaczki pakowały, natomiast specyfikatorki spisywały. Jak pakowaczki zapakowały sztuki tkanin, segregator dyktował metraż tym, które spisywały. Na produkcji pracowała bardzo krótko, tylko dwa tygodnie jako krojczyni na stażu, a potem została wydziałową “pisarka” czyli specyfikatorem tkanin. Notowała, ile czego było, jaki gatunek, ile resztek. Kiedy spisała, wszystko szło do magazynu.
Chłoporobotnicy
W Fastach znalazło zatrudnienie bardzo dużo ludzi z okolicznych wsi. Nie była więc wyjątkiem. Praca tam to był jakiś awans. Zakład uchodził za nowoczesny, dawał różne możliwości. Chociaż opinii nie miał najlepszej – taka zbieranina z okolicy. Koleżanka przyszła do Fast z sądu, to pytali ją “czego idzie do takiego motłochu, toż tam sami chłoporobotnicy.” Jak przychodziło lato to wszyscy na żniwa, jak jesień to wykopki. Nawet taki był przypadek, że szukali raz mistrza, bo potrzebny był dziennik obecności, a jego nigdzie nie ma. Okazało się, że na polu przy sianie.
Pracowało się przeważnie na dwie zmiany. Dużo było fastowskich małżeństw. Mama na rano, tato przyjeżdżał z dzieckiem na popołudnie, przekazywał malucha żonie, a sam szedł do roboty. Najgorzej miały te wydziały produkcji, które pracowały na trzy zmiany: tkalnia, przędzalnia, wykończalnia. Chociaż niektórym kobietom to pasowało. Koleżanka ze wsi zamienia się na nockę. Swoje nocą odstoi, w autobusie się prześpi i cały dzień wolny, można pole obrobić. No i dodatek był za nockę, co też się liczyło.
Biały dom – biurowiec
Ze składalni przeszła do biura, nazywanego w Fastach Białym Domem, do działu wynagrodzeń. To już był prawdziwy awans. Pracowało tam dużo wykształconych ludzi – kadra zarządzająca, w tym sporo skierowanych do pracy w Fastach z innych regionów Polski – z Bielawy, Dzierżoniowa, z Łodzi. Niektóre pracownice kombinatu dostały się na studia w Łodzi, gdzie był jedyny wydział włókienniczy w kraju. W biurowcu nikt nie chciał trafić do księgowości, tam się działy cuda na kiju. Wszyscy za to chcieli do dział zbytu. To była sama śmietanka.
Biuro i wydziały to były dwa różne światy. Produkcja mówiła na administrację: “O idą te damy z Białego Domu”. Jak jakaś tkaczka miała wejścia w biurowcu to już była ktoś. Z biura można było wyjść, kiedy się chciało (na przepustkę na przykład), z tkalni tylko wtedy, kiedy była przerwa, a i to maszyna musiała zostać w ruchu. Jak w kiosku rzucili szampony, to kobiety z administracji wykupiły wszystko i dla tkaczek już nie było. No i biuro zarabiało więcej niż produkcja, a to budziło zawiść.
Hierarchia w Fastach była wyraźna: dyrekcja, kierownicy, urzędnicy, a produkcja, ci którzy tak naprawdę robili na wszystkich na szarym końcu. Pani Nina miała dobre kontakty ze sprzątaczkami. Przychodziły do niej pogadać, nie raz pieniędzy pożyczyć i kiedyś jedna z przełożonych zapytała Ninę: „Jak pani może ze sprzątaczkami kontakty utrzymywać?” Na dnie fabrycznego łańcucha pokarmowego były, a z nimi odżużlacze z elektrociepłowni, smarownicy od maszyn, robotnicy od wózków. Goniec, co biegał z dokumentami już był poziom wyżej.
Olszynki
Pracowała w wynagrodzeniach więc pamięta, że dużo było wpisów z art. 52, czyli dyscyplinarki, najczęściej za kradzieże i alkohol, ale za picie więcej. Niektórzy przychodzili do pracy już „zrobieni”. Do fabryki wchodziło się przez portiernię. Stał tam wartownik, było biuro przepustek i od razu wyłapywali, kto nietrzeźwy. Na terenie zakładu kobiety handlowały wódką i bimbrem. Kto się interesował to znał mety. Sama raz wyprowadzała z zakładu podpitego znajomego, bo koleżanka poprosiła. 15-go jak była wypłata, to wiadomo, że szli w Olszynki pić. Tam, gdzie teraz jest wiadukt, był pijacki zagajnik. Głównie mężczyźni pili, ale i kilka kobiet miało z tym problem.
Druga patologia to kradzieże. Jak coś znikało, to najczęściej ze składalni. Tam była już gotowa tkanina do cięcia. Ludzie nogi, brzuch owijali tkaniną i próbowali wynosić. To bardzo często się zdarzało. Potem sprzedawali po znajomych albo ubrania szyli, bo w sklepach nie można było takiego ładnego materiału dostać. Co czwartki były wieczorki w Związkach Zawodowych, tak się nazywał lokal w dzisiejszej Famie. Jedna dziewczyna przyszła w sukience z materiału, który był tylko w kolekcji, czyli go jeszcze nie produkowano. Znaczy musiał być kradziony. Afera była.
Strajki
Po wychowawczym w 1981 roku, akurat w okresie strajków wróciła znowu do działu wynagrodzeń i pracowała w nim aż do 1998 roku. Potem przeszła na zasiłek przedemerytalny. W Fastach między ludźmi przeważnie było fajnie. Relacje popsuły się, kiedy zaczęły się strajki. Zakład podzielił się: część była za Solidarnością, a część przeciw. Raz jak szli do pracy przestąpiła im drogę ekipa strajkujących z krzykiem “K…! Gdzie idziecie?” Mąż nie chciał strajkować. Był kierowcą w MPK, jechał “10” i kamieniami go obrzucili.
A ona przecież musiała być w zakładzie, bo ludzie chcieli dostać pieniądze za pracę na czas. Napięcie było ogromne. Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy płaci się za strajk czy nie. W jednej hali godzinę strajkowali, w drugiej dwie. Jak to liczyć. Ktoś dostał na tkalni 50 zł więcej i od razu awantury, kłótnie. Ta sprzątnęła, a ta nie. Przy jednej tkaninie więcej się zarabiało, a przy innej miej. Ktoś dostał pielęgnacyjne na dzieci z cukrzycą i od razu rwetes: czemu ona ma tak dużo. Na tle pieniędzy najczęściej były konflikty.
W Fastach zarobki były niskie, jakieś 60-75 średniej krajowej. Wszyscy wiedzieli, ile zarabiają. Brygadzista pobierał odcinki dla całej załogi. I każdy widział tę listę. Dopiero w 1993 roku pozakładane zostały konta.
Przyjaźnie
Miała szczęście do ludzi. Nigdy na przełożonych nie narzekała. Sama przez 8 lat była kierownikiem w dziale wynagrodzeń i zasiłków. 55 lat w Fastach zleciało jak jeden dzień. Teraz jeszcze zatrudniona jest na kawałek etatu. Wystawia dawnym pracownikom Fast zaświadczenia emerytalne. Bywa w dawnym zakładzie kilka razy w tygodniu i widzi jak wszystko się rozpada.
Ale we wspomnieniach to duża, pełna życia fabryka i pamięta się raczej te dobre rzeczy. Młodzi ludzie, gwar, śmiech, wygłupy. Dużo się działo: wczasy, wycieczki, odwiedki, wesela. Wszyscy się trzymali razem, nie było żadnych zazdrości. Każdy na podobnym poziomie żył. Przyjaźnie zostały, cały czas się spotyka z dziewczynami z Fast.
Projekt „Fasty – kolejne historie” jest kontynuacją prac nad zebraniem, opisaniem i upamiętnieniem historii Zakładów Przemysłu Bawełnianego Fasty, które w latach 60. i 70. determinowały życie niemal każdej rodziny w Białymstoku. Zadanie dofinansowane ze środków z budżetu Miasta Białegostoku.