w Fastach od 1962 do 1985
Fasty to było jej życie, spędziła tam najlepsze lata. Uważa, że będąc młodą matematyczką po studiach, trafiła do jednego z najlepszych miejsc, gdzie PRL mógł ją rzucić – do przyzakładowej szkoły włókienniczej. Pamięta bale, wycieczki, imprezy. Złych rzeczy było naprawdę niewiele.
W Zasadniczej Szkole Włókienniczej PZPB Fasty przepracowała 23 lata. Trafiła tam niedługo po studiach. Pod koniec sierpnia 1962 roku pojechała do Fast na spotkanie w sprawie zatrudnienia. Nie znała kombinatu. Była umówiona z dyrektorem Józefem Rudnickim. Szukała jego gabinetu. Kiedy weszła, wziął ją za uczennicę i powiedział, że rekrutacja jest już zamknięta. Kiedy zobaczyła na rozpoczęciu roku swoich uczniów, zrozumiała dlaczego. Była niewiele od nich starsza, a do tego drobniutka. Bała się czy w ogóle sobie poradzi, ale jakoś pomalutku wszystko się ułożyło. Młodzież była sympatyczna, nieroszczeniowa, i żeby było śmiesznie wszyscy tytułowali ją „Panią Profesor”.
Wyjazd na OHP to było coś
Szkoła mieściła się w parterowym budyneczku na skraju całego kompleksu. Obok znajdowała się zakładowa Straż Pożarna. W szkole było pięć pomieszczeń lekcyjnych i tyle samo oddziałów. Klasy liczyło po ok. 30 osób, czyli w sumie uczęszczało tu blisko 150 uczniów w jednym roczniku, a cały cykl nauczania trwał dwa lata. Wiele, może nawet połowa dojeżdżała spoza Białegostoku – z okolicznych wsi i miasteczek. Kierunki w jakich kształciła to: tkactwo, przędzalnictwo, automatyka przemysłowa. Ten ostatni wybierali sami chłopcy. Dwie pozostałe klasy były mieszane. Większość nauczycieli, którzy prowadzili lekcje pracowali też w Fastach. To byli inżynierowie, mechanicy, specjaliści od przędzalnictwa i włókiennictwa.
Pamięta, że wszyscy mieli dużo zapału i entuzjazmu, mimo niedostatków panował optymizm i wszystkim się chciało. Sama zorganizowała od postaw pracownię fizyczną. Udzielała się też poza lekcjami. Wyjeżdżała z uczniami na czyny społeczne, robili biwaki, ogniska, wieczorki taneczne. Jako opiekunka szkolnego ZMS-u organizowała różne wycieczki. Jedną ze wspanialszych był rejs Wisłą, aż do Gdańska. Dla wielu uczniów to był pierwszy wyjazd poza region, pierwszy raz odwiedzili stolicę, zobaczyli morze, byli w teatrze. Czuła, że otwiera im nowe horyzonty.
– I to nas wszystkich napędzało – wspomina – Oprócz nauki i zajęć praktycznych chcieliśmy tej młodzieży pokazać jeszcze coś innego. Wyjeżdżaliśmy też na OHP i dla dziewczyny z małej wioski, wyjazd do „enerdówka” czy czeskiej Pragi to było coś. Dla mnie zresztą też.
Ciało pedagogiczne
Ciało pedagogiczne było bardzo zgrane. Lubili razem spędzać czas i nie raz po pochodzie pierwszomajowym czy innych akcjach udawali się w wiadome dla wszystkich miejsce na napoje chłodzące.
Ważną osobą w szkole była pani Krystyna Kobzalowa, sekretarka i żona jednego z fastowskich inżynierów, która zarządzała wszystkim dzielnie. Wielka sympatią cieszyła się też ś.p. Władzia Rubiejkową, woźna. To była kobieta z duszą i ciałem. Życzliwa dla uczniów i dla nauczycieli. Zaradna, wszystko potrafiła zorganizować, wszystko miała pod kontrola. To do niej przychodziły zawiedzione w miłości uczennice.
Dyrektorzy się często zmieniali. Po Rudnickim była Janina Humańczykowa, potem nastał Józef Polak, który pracował jednocześnie w fabryce na wykańczalni, potem Władek Ruta, po nim Liedke. Szóstym dyrektorem była Ludmiła Moczadło. Pani Krystyna też dostała z kuratorium propozycję dyrektorowania, ale odmówiła, twierdząc, że się nie nadaje, bo jest zbyt bezpośrednia i nie zna się na dyplomacji. Zawsze mówiła to co myśli i nigdy tego nie żałowała.
Choroba zawodowa nr 9
Jakieś trzy lata przed tym jak odeszła z Fast, zaczęła mieć problemy z gardłem. Ruszyła w wędrówkę od lekarza do lekarza. Na szczęście w kombinacie wszyscy specjaliści byli na miejscu. Trafiła na laryngolożkę, która naprawdę się nią zajęła i chciała doprowadzić jej gardło do stanu używalności. W końcu dała jej skierowanie na komisje lekarską. Kiedy się przed nią stawiła, wręczyli jej kwit na chorobę zawodową nr 9. Przyznano jej rentę. Skutkowało to też obniżeniem pensum. Najpierw miała 18 godzin zajęć, a z chorobą nr 9 i rentą tylko 14. Dla zarządzających szkołą to był kłopot. Musieli sprowadzać innego nauczyciela na 4 godz. w tygodniu. W 1985 odeszła więc z Fast. Na świadectwie pracy widniało wiele pochlebnych słów, ale najbardziej wybijało się jedno: „To jest ta co zawsze komentuje zarządzenia władz zwierzchnich”.
Jednak cały okres pracy w Fastach wspomina przeuroczo. Do tej pory jak spotyka na ulicach byłych uczniów to pozdrawiają ją serdecznie, przedstawiają wnuczków, opowiadają co u nich i chwalą, że tak ich nauczyła matematyki, że zapamiętali na całe życie. Gdyby miała jeszcze raz wybierać pracę, poszłaby do Fast.
Projekt „Fasty – kolejne historie” jest kontynuacją prac nad zebraniem, opisaniem i upamiętnieniem historii Zakładów Przemysłu Bawełnianego Fasty, które w latach 60. i 70. determinowały życie niemal każdej rodziny w Białymstoku. Zadanie dofinansowane ze środków z budżetu Miasta Białegostoku.