Jerzy Jamiołkowski – w Fastach od 1970 do 1997 (z przerwą)

“Lubi wypić, nieprzekupny” – taką kartkę znaleziono podobno w dokumentach SB. Jerzy Jamiołkowski, którego to dotyczy chciałby ją zobaczyć, ale gdzieś się zawieruszyła. Uważa ją za specjalny komplement. Ale ma zastrzeżenia. To pierwsze, to już dawno i nieprawda.

Miastotwórczy kombinat

Pamięta Fasty jako ogromny kombinat. W PRL-u były największym zakładem na Podlasiu i trzecią, co do wielkości fabryką włókienniczą w Polsce. W latach 70. zatrudniała około 7 tys. ludzi. Pojedynczy wydział liczył nawet 1000 osób. Kadrowa, na jego prośbę kiedyś podliczyła, że przez 50 lat w Fastach pracowało 35 tys. ludzi. Przeważały kobiety – stanowiły 70 proc. załogi. Przyjeżdżali tu do pracy ludzie z okolicznych wsi: Dobrzyniewa, Fast, Choroszczy, nawet Knyszyna. Całe osiedle Antoniuk zaludnili Fastowiacy, tak samo bloki przy Żabiej czy Wierzbowej. Zdaniem Pana Jerzego miastotwórcza rola Fast w dziejach Białegostoku jest niezaprzeczalna. Na potrzeby kombinatu budowało się szkoły, przedszkola, sklepy, drogi. W zburzonym już akademiku przy ul. Krakowskiej mieścił się internat, w którym mieszkały “szpulki”, czyli fastowskie tkaczki.

Druga rzecz jaką, dały miastu Fasty to kultura gospodarcza. Jak na tamte, siermiężne czasy to był nowoczesny kombinat, w którym pracownicy mieli zapewnione wszystko. Czuł się dumny, że pracuje w Fastach. To była nobilitacja. Każdy wydział dysponował własną stołówką z dobrym zaopatrzeniem, była biblioteka, działała szkoła, organizowano wycieczki po demoludach (tylko dla tych z legitymacjami partyjnymi). Fabryka miała przychodnię, straż pożarną i przemysłową, schron, zespoły muzyczne, kluby sportowe, modelarnię, gazetę!

Relacje między ludźmi też były dobre, ponieważ wszyscy mieli tyle samo, jechali na tym samym wózku, nie było zawiści. Wewnętrzne animozje między umysłowymi a fizycznymi są wyolbrzymione. Konfliktu nie było, bo nie było kontaktu. Natomiast słyszało się o różnych awanturach, zuchwałych kradzieżach (z dachu jednego z wydziałów katapultowano paczki materiału poza ogrodzenie fabryki). Nieustannie wybuchały afery między tkaczkami a majstrami. Oni gonili kobiety do roboty i często nadużywali swojej władzy, one się broniły. Dochodziło do wykorzystywania kobiet, w każdym sensie… Któregoś razu rozeźlone tkaczki zamknęły majstra w kantorku.

Dział planowania

Do Fast trafił w 1970 roku. Najpierw chciał z kolegami budować socjalizm w Nowej Soli. Pojechał tam na stypendium do kopalni miedzi. Był ideowcem. Podobnie jak innych uwiodły go szerokie perspektywy, jakimi mamiła PRL-owska propaganda. Jednak po trzech miesiącach nie wytrzymał. Mama była bufetową w bistro w tzw. Związkach. Przychodziło tam wielu ludzi, także ważnych, z plecami. Załatwili mu przeniesienie do Fast, do których wcale łatwo nie było się dostać. Trafił do biurowca, zwanego z kombinacie Białym Domem. Dostał staż w dziale planowania. Brzmi poważnie, ale nie do końca tak było.

Dojeżdżał linią A, zarezerwowaną dla urzędników biura, a autobusów do Fast było codziennie chyba z 30. Dzień zaczynali spokojnie. On herbatą, współpracująca z nim pani Benia kawą. Potrafiła wypić jedną na godzinę, czyli w sumie 8. Pan Jerzy zajmował się planowaniem produkcji poszczególnych wydziałów: tkalni białej, kolorowej, wykańczalni, prognozowaniem sprzedaży. Biurko zawsze miał zawalone arkuszami papieru. Pracy było dużo, tyle że bez sensu. Polityka planowania zakładała nierealne raczej cele do realizacji. Jak już więc powstał plan, to potem robiło się korekty, potem korektę do korekty i tak dalej.

Opisując te dalekosiężne, z księżyca wzięte normy do wyrobienia musiał wykazać się lekkim piórem, bo oddelegowano go do redakcji “Gazety fastowskiej”. Zadziwiająco swobodny panował w niej klimat. Oczywiście wiedział, że nie może oblać ludowego ustroju, ale żadnej cenzury nie było. Inaczej niż w “Gazecie Białostockiej”, do której wkrótce został ściągnięty. Spędził tam kilka lat i postanowił jednak wrócić do Fast. Dostał stanowisko w dziale propagandy, który był tym samym, co dzisiejszy marketing.

Solidarność

Zapewne dlatego, że miał gadane został przewodniczącym zakładowej Komisji Solidarności – tak uważa. Twierdzi, że wybrali go dlatego, bo na zebraniach zadawał dziwne pytania. O tym jak powstawała w Fastach “Solidarność” i jak była rozpracowywana pisze w swoich książkach: “W pogoni za złudzeniami. Solidarność w Fastach 1980 – 1992” oraz “Pajęczyna, Rekonstrukcja historii NSZZ „Solidarność” w BZPB „Fasty” (13 grudnia 1981 – 22 czerwca 1989) http://pbc.biaman.pl/Content/47607/14_02_JJ_Pajeczyna_srodek_DRUK.pdf

Solidarność w latach 80. w Fastach przybrała postać masowego ruchu. Zapisało się do niej większość załogi, czyli kilka tysięcy ludzi. Sfeminizowane wydziały, na przykład tkalnię białą i kolorową trudniej było zaktywizować niż męskie załogi np. głównego mechanika czy energetyka. Kobiety miały ważniejsze sprawy na głowie niż strajkowanie: dzieci, zakupy, dom.

Do czterodniowego strajku doszło 4 września 1980. Nie chodziło o politykę. Mało kto o tym myślał – o związkach, systemie itd. Ludzie podnosili proste sprawy – bytowe i ekonomiczne. Zgłoszono 612 postulatów: od wody sodowej i lepszego zaopatrzenia, po 1000 zł. do pensji, wolne soboty i transmisję mszy świętej w radio. Strajk przyniósł połowiczne rozwiązania. Płace podniesiono tylko o 500 zł, ale inny rezultat był ważniejszy. W listopadzie 80. roku do Solidarności zapisało się 4300 osób z liczącej 5 tys. pracowników załogi Fast. Wtedy czuło się jedność i to, że ludzie naprawdę mają dość.

Był jednym z pięciu internowanych z zakładu na początku stanu wojennego. Uważa, że było im łatwiej niż tym, którzy zostali w fabryce i próbowali dalej działać. To ich potem zastraszano najmniej wybrednymi metodami. Niektórzy najbardziej uparci trafili do kryminału, dostawali konkretne wyroki.

Kiedy wrócił z politycznego uwięzienia nie chciano go przyjąć z powrotem do pracy w Fastach. Nie ma dobrego zdania o ówczesnym dyrektorze kombinatu Adamie Karwowskim. Na spotkaniu dyrektor pokazał mu listę propozycji pracy gdzie indziej – liczyła 16 pozycji. Wszystkich próbowali tak załatwić. Kiedy Grażynę Rynkowską zwolniono z aresztu, też nie było dla niej miejsca, bo nastąpiła likwidacja stanowiska. Zgłosiła się więc na przewijarkę. Nie mogli odmówić, bo do tej roboty ciągle brakowało ludzi i zawsze były wakaty. Panu Jerzemu powiedzieli, że gazeta została zlikwidowana, więc nie ma do czego wrócić. Ale postawił się. Prawo mówiło, że internowanych trzeba było przyjąć z powrotem do pracy. Znowu trafił do działu planowania, ale przestał dostawać podwyżki, był pomijany przy premiach. Próbowano go wykurzyć w ten sposób. Na koniec, kiedy odchodził z Fast, dostał wykres z zarobkami. Widać na nim, jak krzywa po roku w 80. spada gwałtownie w dół. Na początku miał 140 proc. średniej krajowej, a na koniec 70. Ale w przemyśle lekkim w ogóle nie zarabiało się dobrze. To był kobiecy zakład, a kobiety nie mogły dużo zarabiać.

Piło się

Piło się na każdej zmianie i w każdym dziale, głównie mężczyźni, ale kobiety też. Byli dyrektorzy, którzy zaczynali pracę od setki i od rana byli na cyku. Łapówek w zasadzie się nie dawało, ale flachę trzeba było postawić. Chodziło się pić do lasku obok zakładu, w tzw. Olszynki. Alkohol wnosiło się do Fast na sto sposobów, czasami przekupując portierów.

Najczęściej wwozili go fastowscy kierowcy, w samochodzie flaszkę łatwiej było ukryć. Długo plotkowano o jednej kierowniczce, która tak się upiła i tak dokazywała, że nagą, zawiniętą w dywan wywożno z zakładu. Było też na picie powszechne przyzwolenie. Po pracy fastowiacy chodzili na jednego do Danusi na Antoniuku. To był kultowy włókienniczy lokal. Piło się na wycieczkach PTTK, potańcówkach, urządzano huczne imieniny. Można powiedzieć nawet, że ten, który wtedy nie pił uważany był za podejrzanego, nie tylko politycznie, w każdym względzie.

Jednak okazało się, że nie wszyscy jego najbliżsi współpracownicy, z którymi tworzył Solidarność w Fastach – chociaż i oni nie wylewali za kołnierz – byli uczciwi. Dopiero po latach, kiedy mógł sprawdzić swoją teczkę w IPN i przeczytać dokumenty zbierane na niego przez esbecję dowiedział się, że wśród zaufanych ludzi byli i donosiciele. Nie ocenia jednak, nawet ich próbuje zrozumieć.

Zadanie dofinansowane ze środków z budżetu Miasta Białegostoku.